niedziela, 28 października 2018

Episode 2

*

Still I can't let you be,
Most nights I hardly sleep,
Don't take what you don't need from me.

*


JULY

-Gdzieś ty był !? 
Kiedy Jamie ukazuje się naszym oczom po drugim wykładzie, wygląda jakby faktycznie był na kacu, ale też zdecydowanie lepiej, niż jakbyśmy wyglądały MY będąc na kacu.
Jego poszarpane włosy prezentują się uroczo. Nasze - zapewne przypominałyby fryzurę niczym z kiepskiego horroru.
Jego zaspane oczy sprawiają, że chciałoby się go przytulić. Nasze - sprawiłyby, że ludzie szybko by od nas pouciekali.
  Jego ubrania, niby nie przemyślane, jednak wyglądają świetnie. My - zapewne ubrałybyśmy sweter na drugą stronę i nawet się tym nie przejmowały.
-Przegrałem walkę z budzikiem. - wzrusza ramionami. - Co mnie ominęło?
-W zasadzie nic ciekawego. - odpowiadam.
-A jak zajęcia z mikrobiologii? Cholera, żałuję, że na nich nie byłem. Nauczycielka jest seksowna?
Prycham.
-Bardzo. - odpowiadam, patrząc znacząco na Marle.
-Tak. Bardzo, bardzo seksowna. 
-Jeśli lubisz krótkie włosy. 
-I rozbudowane ramiona. - dopowiada Marla.
-I naprawdę, naprawdę głęboki głos. 
-To facet, prawda? - Jamie patrzy na nas znudzony, jakby wiedział to od samego początku kiedy prychnęłam. 
-Yep. - potakuję.
-I szczerze powiedziawszy trochę dziwny. Przystojny jak diabli, ale dziwny. - zauważa Marla. - Widziałaś jego reakcję, kiedy wstałaś? Co najmniej jakby zobaczył ducha. 
Pomimo, że nie daję po sobie tego poznać, muszę zgodzić się z przyjaciółką. To było naprawdę dziwne uczucie. Zupełnie jakby przeszedł mnie dreszcz.
Z jednej strony - dreszcz podniecenia i ekscytacji. Jakby cały świat przestał nagle istnieć. 
Z drugiej zaś, jakby po chwili wszystko zamarło. Jakby chłód i nieprzyjemne ciarki pokryły całe moje ciało.
Chciałabym móc to opisać, ale nie potrafię.
I nawet nie próbuję.
Dlatego staram się zbyć reakcję Marli.
-Hm… Nie. Nic takie nie zauważyłam. Pewnie po prostu był szczęśliwy, że w końcu ktoś zaczął mówić do rzeczy. - chichoczę dla niepoznaki. 
Jak widać działa, bo Marla wzrusza ramionami, a Jamie kiwa głową.
-Słyszałam, że popisałeś się wczoraj. - czarnowłosa zerka na bruneta, a ja wzdycham z ulgą, że od teraz rozmowa będzie się kręciła wokół niego.
-O czym mówisz? - marszczy brwi.
-O… - Marla wzdycha, żeby po chwili odegrać teatralny epizod. - MEDISON! - zarzuca włosami i robi ten charakterystyczny ruch dłonią, który Medison robi za każdym razie, kiedy chce się popisać.
-Ah, Medison. - uśmiecha się jakby sam do siebie. - Wczorajszej nocy naprawdę dała popis.
-Nie wierzę w to co słyszę. - wzdycha Marla. - Jul? Wierzysz w to co słyszysz? - patrzy na mnie, jakby liczyła na wsparcie.
-Em… - mrużę oczy. - Czy mogę wstrzymać się od głosu?
Jamie patrzy na mnie i chichocze. Oboje wiemy, że jestem typem dziewczyny, którą naprawdę nie interesuje cudze życie i nie ma zamiaru w jakikolwiek sposób wdrażać się w takie sprawy. 
Faktycznie, to ja powiedziałam Marli o incydencie z Madison, ale gdyby Marla była mną, powiedziałaby krótkie „fuj” i z nonszalancją zakończyła temat.
Ale Marla to Marla i wiemy jak to się może dalej potoczyć.
-Widzisz. - czarnowłosa patrzy znów na Norton’a. - Nawet July jest zażenowana.
-Ale w zasadzie to o co tak dokładnie chodzi? - pyta zagubiony Jamey.
Przybijam mu mentalnie piątkę. Też za bardzo nie wiem o co chodzi.
-O to, że Medison jest typem podrywaczki. Wykorzystała cię, a teraz dalej pójdzie na łowy. Więc jeśli sądziłeś, że wyjdzie z tego coś więcej muszę cię zmartwić, ale nie kotku, nie wyjdzie.
Patrzymy na siebie z Jamie’m. Zastanawiam się czy Marla tak na serio. 
-A skąd pomysł, że chcę ją na stałe? 
-A nie chcesz? - Johnson zerka na niego, a nad jej głową widnieje ogromny, żółty pytajnik. Przynajmniej ja go widzę.
-Jak będę gotowy na żonę, to zgłoszę się do was dwóch. Wtedy wy sobie to rozwiążecie między sobą. Ale muszę was uprzedzić, że to będzie cholernie trudy pojedynek. Jest o co walczyć! -Jamie pokazuje swoje ramię, ukazując pokaźny mięsień. 
-Tak, jasne. - prycham. -Mogę cię oddać już dzisiaj.
-Auć! 


ASHTON


Dochodzi osiemnasta kiedy wracam do domu. Powinienem być o wiele wcześniej, lecz przez dwie ostatnie godziny siedziałem w swoim samochodzie kompletnie bez ruchu. Miliard myśli zawładnęło moim umysłem, ale wciąż nie znalazłem odpowiedzi na jedno konkretne, nurtujące mnie pytanie.
Dlaczego?
Dlaczego odeszłaś Bree?
Dlaczego zostawiłaś mnie samego?
Dlaczego wciąż nie mogę przestać o tobie myśleć?
Dlaczego w powietrzu wciąż czuję zapach twoich perfum?
Dlaczego wciąż zaznaję twojej obecności choć jesteś już nieobecna?
Dlaczego postawiłaś na mojej drodze kogoś, kto tak bardzo mi o tobie przypomina?
Dlaczego?
Czasami mam wrażenie, że tęsknię za nią bardziej, niż ją kochałem.
A kochałem ją całym sobą.
Najbardziej na świecie.
I mam wrażenie, że już nigdy w życiu nie pokocham nikogo tak bardzo jak ją.
Brakuje mi jej. Wystarczyłaby sama jej obecność. Sam jej widok. Nawet gdybyśmy nic do siebie nie mówili, gdyby dalej spała, chciałbym siedzieć tam przy niej.
Gdyby tylko tu była…
Rzucam kurtkę na stół w przedpokoju. Do moich nozdrzy dochodzi zapach wanilii i cynamonu. 
-Hej, gdzie byłeś? - Celine pojawia się w długiej czarnej sukience, w upiętych włosach i czerwonej szmince na ustach. To znak, że na pewno o czymś zapomniałem.
-Na uczelni zeszło mi trochę dłużej niż sądziłem.
-Oh, spóźnimy się. 
Wpatruję w nią swój nierozumny wzrok. 
-Kolacja. U Luke’a i Adrienne. Zapomniałeś? 
-Cholera. Przepraszam. Pójdę się szybko odświeżyć.
Słyszę jak wzdycha.
-Dobrze, że zrobiłam ciasteczka. Będzie za co przepraszać.


-Hej, buddy! - Luke wita mnie szerokim uśmiechem. W dłoni trzyma butelkę piwa i zapewne za kilka chwil mnie również ją zaproponuje.
-Celine. - patrzy na blondynkę i wita się z nią uściskiem.
-Wybaczcie za spóźnienie. Ten o to winny zasiedział się trochę w pracy. Mam nadzieję, że waniliowe ciasteczka załatwią sprawę.
-Oh, nie musiałaś. - Adrienne zjawia się w holu, przejmując tacę słodkości. Unosi do góry jedną brew, kiedy na mnie zerka. 
Między nami pojawia się nić porozumienia.
To już czwarta seria waniliowych ciasteczek w przeciągu tego miesiąca. Skrycie wiem, że Adrienne i Luke naprawdę nie mogą ich już znieść. Jednak pozostają przy swojej kulturze osobistej i nie wspominają o tym Celine. 
-Piwo? - Hemmings wręcza mi butelkę nie czekając na moją odpowiedź.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest to najmniej potrzebna rzecz, na którą mam ochotę.
Akurat dzisiaj jest to naprawdę najbardziej potrzebna rzecz.
Kierujemy się w stronę tarasu. Robimy tak za każdym razem na naszych „grupowych” schadzkach.
Faceci chcą porozmawiać z facetami, natomiast kobiety zajmują się swoimi sprawami.
Na tę chwilę rozmowa z Luke’m jest drugą najpotrzebniejszą dla mnie rzeczą.
-Więc, jak ci dzisiaj poszło panie profesorze? - zerka na mnie rozbawiony. Zapewne skrycie śmieje się z takiego obrotu sytuacji, bo kto jak kto, ale mój przyjaciel nigdy nie pomyślałby, że kiedykolwiek będę pełnić rolę nauczyciela.
W prawdzie, ja też się tego nie spodziewałem.
-Było… W porządku. - biorę łyk piwa.
Luke patrzy na mnie w oczekiwaniu.
-I co? Tyle? W porządku? Miałem nadzieję na więcej szczegółów. 
-Na jaki temat?
-Hm… No nie wiem. Studentek? 
Śmieję się.
-Za dwa miesiące bierzesz ślub. Nie powinny ci chodzić studentki po głowię. 
-Mojej Adrienne nie zamieniłbym na żadną studentkę, ale wiesz. Podziwianie wzrokowe jeszcze nikogo nie zabiło. 
-Racja. - odpowiadam krótko.
Zastanawiam się przez chwilę czy opowiedzieć mu o jednej, konkretnej studentce.
Wzdycham.
Obawiam się, że jeżeli tego nie zrobię, ta myśl zeżre mnie od środka.
-Dziś stało się coś dziwnego.
-Co takiego? Już jakąś poderwałeś? - mruży oczy. - Albo co gorsza, któraś poderwała ciebie?
-Wiesz, możesz mi wierzyć lub nie, ale przyjmując tę posadę moim głównym celem nie było podrywanie młodych dziewczyn.
Prycha.
-Ale jednak jakimś celem!
-Zobaczyłem dziś Bree.
Nastaje chwila ciszy, gdy wypowiadam owe słowa.
Mój przyjaciel stoi osłupiony, a nie często mu się to zdarza.
Widzę w jego oczach współczucie, ale też swego rodzaju żal i zwątpienie.
Dobrze wiem co sobie myśli.
Na jego miejscu też bym uznał, że zwariowałem.
-Ashton… Wiesz, że nie możesz już tak żyć, bo długo nie pociągniesz. W ilu miejscach widziałeś już Bree, odkąd jej nie ma?
Zerkam na niego wymownym wzrokiem.
Luke zawsze używa zwrotu „Odkąd jej nie ma”.
Tak jakby bał się powiedzieć, że umarła.
Jakby od środka paraliżował go strach. 
Domyślam się, że strach o mnie.
Że gdyby faktycznie to przyznał, zadałby mi nóż prosto w serce.
I z drugiej strony wcale mu się nie dziwię.
Luke jako jedyny był ze mną od początku przygody z Bree.
Był przy naszym zapoznaniu, przy tym jak nasza miłość z każdym miesiącem rozkwitała coraz bardziej… 
Przy wszystkich wzlotach i upadkach. 
Był przy mnie, kiedy dowiedziałem się, że jest chora i razem ze mną zmagał się z całą tą presją i zegarem, który z każdym dniem tykał coraz szybciej.
I to właśnie on, Luke Hemmings jest jedyną osobą, która widziała mnie w chwilach mojego największego szczęścia, a także w chwilach największej udręki.
W chwilach, gdy miałem ochotę skakać z radości do nieba, i w chwilach kiedy miałem ochotę podążać w stronę bramy piekieł. 
Bo po śmierci Bree już nigdy nic nie było takie samo.
-To co innego. - bronię się. - Ta dziewczyna… Ona wygląda tak samo jak Bree.
Wzdycha.
-Wiem, że myślisz, że zwariowałem i może faktycznie tak jest, ale jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Kiedy ją zobaczyłem, wydawało mi się, jakby to była ona. Jakby stała przede mną, uśmiechając się ochoczo, wabiąc mnie swoim spojrzeniem i gestami. 
-Nie wiem co mam ci powiedzieć. Ani co poradzić. - kładzie dłoń na moim ramieniu. - Czasem staram się postawić na twoim miejscu. I wiem, że jest to cholernie trudne, ale musisz dać radę stawić temu czoło. Bree na pewno chciałaby, żebyś poszedł dalej ze swoim życiem.
-No właśnie. - odzywam się. - Może to jakiś znak od niej? Może chce, żebym się w to zagłębił?
-Uważasz, że postawiła na twojej drodze swoją kopię? Bo mnie się wydaję, że to nie w jej stylu. Nie uprzykrzanie ci życia…
-Uważasz, że bardziej byłaby zadowolona na wieść o tym, że pieprzę jej przyjaciółkę? - prycham.
-Nie wiem. Nigdy do końca nie rozumiałem filozofii kobiet. Wiem jednak, że nie powinieneś sobie tym dłużej zaprzątać głowy. I proszę, obiecaj mi, że nie będziesz w to brnąć. Nie tylko na swoją korzyść, ale na korzyść tej dziewczyny. I na korzyść Celine.
-Od kiedy stajesz po stronie Celine? - pytam.
Co jak co, ale Luke nigdy nie przepadał za Celine. Była dla niego zbyt sztywna i zbyt nonszalancka. I chyba wciąż jest.
-Od momentu, kiedy mój przyjaciel zaczyna za bardzo kombinować.
Kiwam głową. 
Luke wydaje się być nie do końca zadowolony tą reakcją, ale na razie daje spokój.
-Proszę, tylko nie mów o tym Adrienne. Wystarczy, że ty masz mnie za totalnego świra.
-Hm… Muszę cię rozczarować. Adrienne też ma cię za totalnego świra. Przystojnego, ale wciąż świra.
-Mówisz mi, że twoja narzeczona uważa, że jestem przystojny?
-Sam w to nie mogę uwierzyć.
-Na twoim miejscu bym uważał. Nie dość, że przystojny to jeszcze profesor. - śmieję się.
-Yeaaa… - odpowiada nostalgicznie. - Ale wciąż czub. Co umiejscawia cię na naszej liście „Podziwiaj, ale nie dotykaj”.
-Macie taką listę? - pytam.
-Jasne, że tak. 
-Rozumiem… - kiwam głową. - Przypomnij mi jeszcze raz jakim cudem to ja z całego towarzystwa jestem najbardziej pomylony?
-Prawa fizyki. - wzrusza ramionami. - Tego nie pojmiesz na trzeźwo.
Tak.

W tej kwestii na pewno ma rację.

***